Dziwactwa podopiecznych




Sporo czasu upłynęło, odkąd zajmuję się seniorami w Niemczech. Właściwie to już dobre sześć lat. Jedni podopieczni zapadli mi pozytywnie w pamięci, inni mniej. Bez względu na to, jak ich wspominam, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że każdy z seniorów i seniorek, którymi się zajmowałam mieli swoje dziwne nawyki. Pragnę zaznaczyć, że nie zamierzam tu wyśmiewać niemieckich seniorów. Doskonalę zdaję sobie sprawę, że osoby w Polsce również wykonują czynności, które zadziwiłyby niejednego człowieka. Ba, nawet osoby młode, bez względu na narodowość, stają się niewolnikami własnych przyzwyczajeń. Dlaczego więc chcę pisać o dziwactwach podopiecznych? Gdyż to temat, który dotyczy mnie bezpośrednio. Dotyczy on również większości moich czytelników. A piszę przecież właśnie dla nich. 

W mojej pracy wielokrotnie spotkałam się z dziwnym zachowaniem. Muszę przyznać, że na początku momentami doprowadzały mnie one do szału. Zdarzało się, że kolejna podopieczna miała identyczne upodobania, jak poprzednia seniorka. Wówczas miałam wrażenie, że to może ja tracę zmysły. Zaczęłam się zastanawiać nad ich sensem. Uciążliwe dla mnie nawyki tłumaczyłam inną mentalnością, starością, chorobą. Z czasem chyba na wiele z nich przestałam zwracać uwagę. Kiedyś uważałam, że dobry opiekun powinien mieć oczy w koło głowy. Dziś wierzę w to, że opiekun powinien być głuchy i ślepy. Przynajmniej jeśli chodzi o nietypowe zachowania ludzi w podeszłym wieku. 

Pewnie zastanawiacie się, o czym konkretnie mówię? 

Już moja pierwsza podopieczna kazała mi czesać frędzle jej perskich dywanów. Wówczas wydawało mi się to dziwną fanaberią starszej pani. Ponieważ zawsze zajmuję się osobami mobilnymi, wręczyłam starszej pani grzebień ze słowami, że sama może je czesać, jeśli lubi. Zdziwiłam się, gdy trafiłam na drugą, trzecią podopieczną, która również przywiązywała ogromną wagę do tego, jak są ułożone frędzle jej dywanów. Z czasem równo ułożone frędzle stały się dla mnie normą. Co prawda nie poprawiam ich tak namiętnie, jak robiły to moje byłe podopieczne, ale jednak zwracam uwagę, gdy leżą one chaotycznie. 

Normą dla mnie stały się nie tylko idealnie ułożone frędzle. Nie dziwią mnie już czajnik i toster schowane gdzieś głęboko w szufladzie. Z pokorą typową dla czterdziestoletniej opiekunki z sześcioletnim doświadczeniem w opiece wyciągam czajnik za każdym razem, gdy chcę się napić ciepłej herbaty. Jeśli podopieczna lubi jeść ciepłe pieczywo na śniadanie, raz dziennie muszę również sięgnąć po toster, który nie dość, że jest schowany w szafce, to przed włożeniem do niej musi zostać zapakowany w pudełko, w którym został on zakupiony. Lubię pić herbaty ziołowe. Uważam, że wspomagają one wiele funkcji naszego organizmu. Przyznam się szczerze, że był taki okres w moim życiu, że zrezygnowałam z picia ich, bylebym tylko nie musiała wyciągać czajnika z szuflady. Dziś wyjeżdżając do pracy w Niemczech, mam już zarezerwowany czas na tą czynność. Wykonuję ją wielokrotnie w ciągu dnia. Do wszystkiego idzie się przyzwyczaić. 

Nawet takie mrożenie jeszcze ciepłego chleba przychodzi mi coraz łatwiej. Przyznam się jednak szczerze, że mrożę chleb dla podopiecznej – dwie kromeczki do jednego woreczka (dzienna porcja). Swój bochenek chowam w tajemnicy w miejsce niedostępne dla seniorki. Jeśli podopieczna i sprzątaczka nie przegląda mi półek w kredensie, chleb ląduje właśnie tam. Gdy wiem, że pod moją nieobecność ktoś może zrobić inspekcję kuchni i uznać, że zapomniałam zamrozić chleb, chowam bochenek w mniej oczywiste miejsca - za książki z przepisami, pod warzywami w lodówce, na samej górze na kredensie, gdzie osoby, które się go tam nie spodziewają, nie są w stanie go dojrzeć. Także pomimo że mrożenie chleba okazało się w moim życiu opiekunki normą, walczę z nią, jak tylko mogę. Mam już takie swoje dziwactwo, że wcześniej mrożony chleb nie może przejść mi przez gardło. Lubię zjeść świeży chleb. Lubię zjeść chleb jednodniowy, dwudniowy, trzydniowy – ot taka moja fanaberia, której nie mogę się pozbyć. 

Niestety nie mogę się również przyzwyczaić do wielokrotnego używanie jednorazowych serwetek. Niejedna już podopieczna zbierała po posiłku wszystkie serwetki, kontrolując ich stopień zabrudzenia – ta już do niczego się nie nada, ta jeszcze ujdzie, ta w ogóle nie została użyta… Stała sobie potem taka kupka zużytych serwetek, czekając na kolejny  posiłek. Wbrew pozorom jestem osobą pokorną. Mam również dużą tolerancję na różne obrzydlistwa. Przymknęłam więc oczy na ten zwyczaj. Do czasu aż chcąc wytrzeć sos pomidorowy z mojej brody, zetknęłam się z resztkami jedzenia na serwetce pochodzącymi z brody kogoś innego. Odtąd ze spokojem przyglądam się, jak podopieczne zbierają i sortują serwetki, ale staram się mieć kontrolę nad tym, jaka spocznie przy moim talerzu. Upilnowanie, by była to serwetka prosto z opakowania, a więc jeszcze przez nikogo nieużywana, czasami graniczy z cudem. Dwoję się jednak i troję, by podołać temu zadaniu. Czasami wytrę nos w rękaw, czując, że tak jest bezpieczniej. Z pewnością ku oburzeniu mojej podopiecznej, która myśli w takiej chwili, że kultury z domu nie wyniosłam i dobre maniery przy stole są mi obce.

Skoro już piszę o kulturze, to może wspomnę też o czystości. Nie lubię sprzątać. Już tak jakoś mam. Nie jestem systematyczna w sprzątaniu. Uważam, że chaos jest piękny. Mam wtedy wszystko pod ręką. Natomiast gdy biorę się za sprzątanie, są to wówczas generalne porządki – z góry na dół. Myję, odkurzam, szoruję wszystko jak leci, by kolejny tydzień cieszyć się czystym mieszkaniem. Zupełnie nie rozumiem prowizorycznych porządków. Tymczasem u moich podopiecznych są one, ku mojemu ubolewaniu normą. Większość moich podopiecznych używała jednorazowych chusteczek do nosa. Do tego raczej w sporych ilościach. Starość ma już to do siebie, że różne ciecze wylatują nam z różnych otworów ciała bez względu na to, czy tego chcemy, czy nie chcemy. Rozumiem. I nie ma w tym nic dziwnego. Zaskakujące jest natomiast to, że większość podopiecznych tymi właśnie zużytymi chusteczkami polerowała meble. Znacie to? Nie wiem, co jest gorsze – użycie do tego chusteczki, czy naślinionego palca. Jak już wspomniałam mało czego się brzydzę. Obserwując jednak takie zwyczaje, zaczęłam zwracać większą uwagę na to, czego dotykam, gdzie odkładam jedzenie, jak sprzątam. Zwykłe przecieranie kurzu zamieniło się w dezynfekcję doskonałą, jakbym miała chorobę natręctw. 

Tak odnośnie czystości… Jak często pierzecie swoje ubrania? Ja dany ciuch używam raz, po czym nadaje się on do prania. Tymczasem niemiecką normą jest wietrzenie ubrań. Bardzo podziwiam taką umiejętność. Niestety jeszcze nie ogarnęłam metody wietrzenia i pozwalam podopiecznym, by tą czynność wykonywali samodzielnie. Zauważyłam, że garderobę w większości przypadków należy przewrócić na lewą stronę. Aczkolwiek nie wszystką. Chyba tą, która ma bezpośredni kontakt z ciałem. Elementy wierzchnie ubioru pozostają na prawej stronie. Na ostatnim zleceniu zostałam uświadomiona, że czas wietrzenia nie zawsze wynosi noc. Jeśli ubranie pachnie intensywniej niż zwykle, czas wietrzenia może wynosić nawet dwie doby. Przyznam szczerze, że mam wrażenie, że ten system dbania o ciuchy chyba działa. Raczej nie czułam od seniorów, którymi się zajmowałam przykrego zapachu. Jestem pełna podziwu. 

Zwłaszcza, że wielu z nich dodatkowo higienę ciała wykonuje sama i to jedynie przy pomocy myjki. Myjki, której po części stałam się fanką. Nic jednak moim zdaniem nie zastąpi prysznica, czy kąpieli. Oczywiście wiele osób jest przekonanych, że jest to wynikiem oszczędności (o niemieckiej oszczędności napiszę wkrótce). Tymczasem mi się wydaje, że jest to niemiecka norma. W czasie studiów mieszkałam z niemieckimi studentami, którzy pod prysznic chodzili raz w tygodniu, gdy wybierali się na imprezę. Kilka razy słyszałam już, że ten sposób utrzymywania higieny ma coś wspólnego ze zdrowiem – utrzymaniem odpowiedniego ph skóry, czy coś w tym stylu. Są takie dni, że żałuję, że dowiadując się o dziwactwach innych ludzi, nie próbowałam się dowiedzieć, z czego one wynikają. 

Z oszczędności natomiast z pewnością wynika odmierzanie kubkiem wody na herbatę. Nawyk, który wprowadzał mnie w szał, a który w późniejszym okresie jakiś czas stosowałam u siebie w domu. 

Ostatnie dziwactwo starszych ludzi, o którym chcę wspomnieć, jest jednak bardziej charakterystyczne dla polskich seniorów. - O czym opowiada nam stara sąsiadka, którą przypadkowo spotkamy na ulicy? Najważniejsze informacje to przebieg wszelkich chorób, jakie ją dotknęły. Jest to poniekąd odpowiedź na pytanie: „jak się pani czuje”. Osobiście najpóźniej w momencie, gdy taka sąsiadka zaczyna ściągać opatrunek na zzieleniałej nodze, zaczynam żałować, że zadałam tak banalne pytanie. Zdarzają się również niemieckie seniorki, które lubią opowiadać o swoich schorzeniach, czy o formie stolca. Na szczęście takie opowieści nie są w Niemczech częste. przynajmniej w środowisku, do którego ja trafiam. 

Niestety nie ze wszystkich irytujących, uciążliwych, dziwnych nawyków wypada się śmiać. Czasami są one bowiem wynikiem choroby. Np. gdy podopieczny chowa drogocenne przedmioty, posądza innych o kradzież, zbiera coraz więcej niepotrzebnych przedmiotów, czynności wykonuje w ściśle określony sposób i gdy pominie jeden z kroków, nie jest w stanie dokończyć zadania, wszystko musi mieć swoje miejsce itd. Jeśli mamy wrażenie, że wymykają się one spod kontroli, utrudniają one życie seniorowi i osobom, które z nim współżyją, warto przyjrzeć się im dokładniej i jeśli mamy podejrzenie, że to już początki otępienia starczego, warto umówić wizytę u lekarza, by to skonsultować. 

Przyzwyczajenia starszych ludzi należy zaakceptować, nauczyć się z nimi żyć. Czasami warto spróbować je zrozumieć. O  ile nikomu one nie szkodzą. Senior potrzebuje na starość spokoju, swojego porządku, własnych norm, przedmiotów, które inni uważają za bezużyteczne. Dają mu one poczucie bezpieczeństwa. Jeśli zamierzymy wkroczyć w jego świat i coś zburzyć dla jego dobra, warto pierw przemyśleć, w jaki sposób tego dokonać.

A z jakimi dziwactwami wy się spotkaliście? Uważacie, że były to nic nieznaczące fanaberie, a może efekt choroby? Jak sobie z nimi radziliście? Ile jesteście w stanie zignorować? 

Komentarze

  1. Nie wiem czy to było dziwactwo, czy dziadek był komediantem, w każdym razie powtarzał to wielokrotnie i świetnie się przy tym bawił. Za pierwszym razem byłam przerażona sytuacją, ale potem uzgodniliśmy, że jak będzie miał zamiar się wygłupić to ma mi dać znać, chociażby puścić oczko, bym wiedziała, że to tylko jego żarty a nie prawdziwa sytuacja. Przez dom w którym pracowałam przewijało się wiele ludzi z czystej życzliwości i gościnności gospodarzy. Dziadek natomiast wymyślił sobie jak się pozbyć gości, którzy siedzą za długo. Zawsze przywoziłam go na wózku do stołu by posiedział z nami i brał udział w dyskusji. Po jakimś czasie dziadek raptownie leci w dół i robi się bezwładny. Oczywiście przy stole natychmiast robi się popłoch, goście się żegnają, ja zabieram dziadka do łóżka. Po chwili dziadek otwiera oczy i pyta " Poszli już sobie?". No to mogę sobie wreszcie odpocząć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha dobre. Dawno Cię nie było. Dziadek znalazł swój sposób na pozbycie się nie do końca chcianych gości. Z tego co piszesz, to raczej świadomie. Może kiedyś zdarzyło mu się naprawdę poczuć gorzej i zauważył, że goście wtedy się ulatniają, po czym zaczął z tego korzystać. Trochę to takie dziwactwa 🤣

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz. Cieszę się, że zainteresował Cię mój artykuł. Pozdrawiam. Barbara Bereżańska